"Beskid bez kitu" - bezpretensjonalne zaproszenie w góry i przeszłość;)

 



Latem szukamy inspiracji do wypraw - i  pewnością taka lektura może ich dostarczyć. Na kartach tej książki poznajemy dwie małe bohaterki: dzieciństwo jednej przypadło na lata powojenne, druga żyje współcześnie, ale wspólne jest dla nich miejsce, które poznają dzięki swej ciekawości, a także za sprawą dorosłych osób dzielących się opowieściami o przyrodzie, historii, zwyczajach. 

Na okładce widzimy Terkę. Dziewczynka meszka w Beskidzie, jest czerwiec, wszyscy są zajęci pracami w polu, a ona może spędzać czas z przyszywaną babcią Teklą. Niebawem zakończy się rok szkolny i u ukochanej babci Terka będzie przebywać przez całe wakacje! 

W tej pierwszej części najważniejsze są relacje między tymi dwiema bohaterkami. Babcia Tekla opowiada o swoim dzieciństwie, o wsiach, które tu kiedyś istniały, ludziach, którzy tu żyli - o Łemkach, ich religii, zwyczajach. To piękne, obrazowe opowieści, pełen szczegółów i osobistych przeżyć. Tata starszej pani był popem. W czasie, gdy dzieje się akcja pierwszej części "Beskidu bez kitu", po cerkwiach zostało niewiele: czasem opuszczony budynek, bez okien, z dziurami w dachu, czasem jedynie piękna, dekoracyjna podłoga z kafelków. Ale wspomnienia babci Tekli są żywe, pełne szczegółów. Nie zawsze ma nastrój na dzielenie się nimi, bo to powrót do nieodwracalnie minionych spraw, jednak zdarza się, że zapał małej Terki relacjonującej swoje odkrycia dokonane podczas rowerowych wypraw działa i na starszą panią, która daje się namówić na podzielenie się opowieściami.

To taki nietypowy przewodnik po Beskidzie, bo prócz mnóstwa ciekawych informacji z rozmaitych dziedzin (babcia jest zielarką, zna zwyczaje zwierząt, z racji wieku może wiele opowiedzieć o minionych latach i życiu w tym miejscu) otrzymujemy wzruszającą, pełną ciepła, wrażliwości opowieść. Terka jest zafascynowana światem zwierzęcym, zawsze ma ze sobą lornetkę i podpatruje okazy, na które natrafia podczas wypraw eksplorujących najbliższe otoczenie. Pierwsza część to też obraz życia w PGR-ze, realiów powojennych lat. 

Druga część przenosi nas w czasy współczesne. Tym razem mała Nela poznaje Beskid - jest tu wraz z mamą na krótkiej wycieczce. Lato ma się ku końcowi, ale jest na tyle ciepło, że można spać pod namiotem, powędrować sobie dla przyjemności, no i poznać rozmaite rośliny, wiedzę o których w nietuzinkowy sposób przybliża córeczce mama. Nie zabraknie i emocjonujących momentów, oczaruje nas legenda opowiedziana przez mamę Neli. W pierwszej części też taki baśniowo-legendowy akcent znajdziemy: babcia i Terka wystawią uwspółcześnioną - w bardzo zaskakujący sposób - opowieść o Czerwonym Kapturku... 

Pięknym dopełnieniem są zachwycające ilustracje - malarskie, ale i kształcące, zarówno za pośrednictwem obrazu jak i podpisów. Taka porcja wiedzy w wizualnej formie. Przepiękna i mądra lektura! Nam dane było odwiedzić w tym roku Beskid, więc jest to wspaniałe przypomnienie tamtych chwil - i w takiej roli fantastycznie się "Beskid bez kitu" sprawdza. Do tego rozbudza zainteresowanie i naszym najbliższym otoczeniem. Wraz z Młodszą tropimy rośliny, o których mowa w tej pozycji, bo i u nas sporo można znaleźć:)

Polecam gorąco
Katarzyna 









"Beskid bez kitu"

Autorka i ilustratorka: Maria Strzelecka 

Wydawnictwo: Libra

Oprawa: twarda

Liczba stron: 128

Format: 19,7x25,2 cm 



Komentarze